Pierwszy Największy Strach.

– Chłopiec czy dziewczynka? Aaaaaaach, zresztą, nieważne, byleby było zdrowe.

Znacie to, prawda? Stały fragment ciążowej rozgrywki, nie do uniknięcia, nie do przeskoczenia. Bywa częścią gry wstępnej, prowadzącej do pogłaskania brzuszka (na szczęście!) bądź wyrażenia osobistych poglądów na tematy dżenderowe (Chłopiec? A, to tata musi być dumny! Noooo, ale ja dziewczynę mam i też może być). Ciężki do werbalnego wylawirowania, zwykle kwitowany skupionymi dziesięcioma sekundami ciszy nad tymi biedakami, co to im się chore rodzi.

Mnie się urodziło. Wierzcie na słowo, te trzy wyrazy w drugiej ciąży miały zupełnie inny posmak. Mimo to, kiwając rytualnie głową, przekręcałam je w myślach dokładnie jak wtedy, kiedy nosiłam Pierwszego. Byleby było znośne.

Nigdy tak naprawdę do szpiku nie bałam się choroby dziecka. Martwiłam się wynikami badań jak każdy, potem nie jak każdy, ale ten głęboki strach mam schowany gdzie indziej, zaczajony na inną okazję. Ja się strasznie boję, że nie będę moich Młodych tak po ludzku lubić.

Ludzie przyrastają do dzieci zaocznie. Zawsze stanę za nią murem – akceptowałabym go, jakim by nie był – cokolwiek by nie robił, będzie miał we mnie oparcie – kocham go bezgranicznie i pomogę osiągnąć każdy cel. Wszystko w czasie przyszłym, w trybie warunkowym, z dużym kwantyfikatorem. Zamiast istnieje takie x nad kołyską rozkwitają wiecznie dla każdego x. Pamiętaj więc, uroczy bobasie, słodki dwulatku: zrobisz se dziecko na boku i zwiejesz bez dowidzenia – będę twoją podporą i nie dam suce adresu. Będziesz prał mnie, żonę i bachory – dodam ci otuchy, życie jest takie stresogenne. Rozpijesz się, zaczniesz kraść, oszukasz brata – kochana, przyjdę ci z pomocą, kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci. Jednym słowem, będę cię wspierać we wszystkim.

Nie, Kochanie, nie będę.

A przecież wcale nie trzeba sięgać do skrajności – nie muszą być członkami sekt, nawiedzonymi kaznodziejami, mordercami. Jeśli Pierwszy zechce być skoczkiem spadochronowym, a Druga pierwszą lesbijską matką pięciorga na Evereście – ich sprawa. Jeśli wyjadą razem sadzić drzewa w Amazonii, choć mogliby pomóc pani Asi z naprzeciwka – będę musiała z tym żyć. Nie zastrzelę się, choć pewnie trochę pomendzę, jeżeli strawią najlepsze lata pracując po 16 godzin dziennie w korporacji albo 10 godzin dziennie w Biedrze. Ale co jeśli będą puści, smętni, rozleźli, marudni i roszczeniowi? Jeśli któreś z nich będzie przysłowiowym Januszem, który narzeka, bo u niego w pracy to żadnych dodatków na dziecko nie dają i  w tym parszywym kraju [autentyk złapany w przelocie, mało się nie udławiłam] ma tylko gruszę, śledzia i  trzynastkę, a, no i premię roczną dali, ale jaka to premia, X to miał premię? Jeśli nie będzie można z nimi pogadać, bo Pierwszy będzie tylko burczeć, a Druga chichotać? Nie mówiąc o tym, że nie będzie o czym?

Wierzę w miłość macierzyńską po grób (choć niekoniecznie od pierwszego wejrzenia; o tym kiedyś), nie dziwią mnie więzienia pełne matek zabójców, gwałcicieli i zwyrodnialców – dotąd nie spotkałam kobiety, która by swojego dziecka jakoś tam nie kochała. Natomiast czasem swoich dzieci nie można zdzierżyć. I takich kobiet, które swoje dzieci kochają, ale ich nie lubią, i męczą się z tym, bo same sobie boją się to wprost powiedzieć, widziałam na kopy.

Im dziecko starsze, bardziej samostanowiące się, tym bardziej człowiecze. A ludzie są różni. Nie da się uwielbiać wszystkich. Na skwerach, placach zabaw, w supermarketach – wszędzie widzę takie, które mnie z jakiegoś powodu drażnią. Co jeśli twoje dziecko uosobi wszystkie te cechy, których pasjami nie znosisz? Okej, do jakiegoś punktu masz na nie wpływ, ale w ogólnym rozrachunku może sobie wyjść jakie chce. A nie jak ty chcesz.

Jak pisałam w jednym komentarzu, muszę się pogodzić z faktem, że drogowskazem będę tylko przez chwilę i mieć nadzieję, że później życie Młodych potoczy się po torach, z których (ze względu na moje osobiste przekonania) nie będę musiała się całkiem wykolejać. Bo – uwaga! uwaga! – rodzic ma prawo mieć osobiste przekonania. I – uwaga! uwaga! – z tymi przekonaniami dzieci mogą mieć nie po drodze. Co wtedy? Ano wyjścia są dwa – albo powiedzieć latorośli wprost, że tutaj i tutaj się rozjeżdżamy, bo to i to, albo zmienić przekonania i udać, że wcześniej wcale tak nie myśleliśmy (albo że to, co myśleliśmy, nie sprawdza się w tym specjalnym przypadku naszego syna/córki). Drugie wyjście pewnie statystycznie zapewnia więcej szklanek wody na starość, ale co wtedy z Drugim Największym Strachem?

TSM

*zdjęcie: toys4boys.pl

10 uwag do wpisu “Pierwszy Największy Strach.

    • ;>
      Dzięki za opinię, bo wciąż się waham. Co do postu – serio przeraża mnie wizja życia z dziećmi, których nie znoszę, na każdym etapie – upierdliwego pięciolatka, krnąbrnej dziesięciolatki (te wysiadujące mi pod oknem nie wróżą najlepiej), leniwych, zblazowanych, niczym niezainteresowanych piętnastolatków… Junior póki co daje radę, Młoda jeszcze jest za mała, żeby rokować;P

  1. U mnie dokładnie odwrotnie było. Najpierw babyblues na temat „czemu ja się nie zachwycam swoim dzieckiem skoro to moje dziecko, powinnam się zachwycać rozpływać i promienieć”. A potem go polubiłam, bo uznałam, że to fajny facet jest.

  2. Też kiedyś rozmyślałam na ten temat. Bałam się, że usposobienie i charakter dziecka będą dla mnie nie do zniesienia, że będzie mnie irytowało, bo zwyczajnie będzie nadawało na innych falach i będzie w zupełnie innym świecie, a ja nie będę mogła tego pojąć i polubić. Tak, miałam taki lęk, ale przeszło mi 🙂 To co Ty opisujesz, czyli bardziej cechy nabyte nie martwią mnie tak bardzo, wierzę (może naiwnie…), że jako w miarę rozsądni ludzie 😉 będziemy dla dziecka dobrym wzorem i uda nam się wpoić mu to co i dla nas ważne. W końcu to nie są totalnie oderwane od nas stworzenia, lecz rodzą się z nas, to my je w ogromnej mierze tworzymy – chcąc nie chcąc jabłko nie upada od jabłoni tak daleko. Tak myślę, o tym teraz. Jak będzie w praktyce przekonamy już za kilka miesięcy, a raczej lat…

    • Noooo, ja też mam nadzieję, że moje dzieci będą fajne;P Co nie zmienia faktu, że wpajanie sobie, a dzieci sobie, zawsze są jakąś wypadkową wrodzonego charakteru, tresury i zbiegów okoliczności. My też nią jesteśmy zresztą:) Z drugiej strony, przynajmniej nie jest nudno.

  3. Pingback: A co jeśli jej nie zaakceptuję? | Z perspektywy brzucha

  4. Nie będę komentowac samego wpisu, podzielam ten strach a ponadto swój punkt widzenia w tym temacie opisałam u siebie. Chwała Bogu kocham swoje dziecko i żyję nadzieją że kiedy podośnie i jej charakter sie ukształtuje to też bedę ją kochać i lubić. Ale miłość nigdy nie jest oczywista. pozdrawiam

  5. Oczekuję dziewczynki i czuję, że będzie to dla mnie ogromne wyzwanie- właśnie ze względu na płeć. Boję się, że podświadomie pojawi się rywalizacja, że nie będę jej lubić, gdy z maleństwa przemieni się w dziewczynkę…ale są to małe strachy, spycham je, bo przecież już ją kocham…
    Ale co będzie? Nie wiem. 🙂

  6. Omatkoboskozktóregobądźkościoła, mam to! I to! I tamto! Nie boję się ciąży, porodu, nie boję się nieprzespanych nocy i pogryzionych sutków. Przeraża mnie to, że nie zdołam wpłynąć wystarczająco, że będzie nudne, leniwe, bez zainteresowań. Że nie będziemy mogli kiedyś rozmawiać bez kłótni bo się nie zgodzimy w podstawowych kwestiach. No jakbym o sobie czytała (przeraża mnie również że będą grube i nieszczęśliwe z tego powodu, ale o tym już kiedyś pisałam). Najbardziej boję się rozwydrzonych nastolatek, że będę z obłędem w oczach wizytować galerie i wyciągać z łap obcych zboczeńców dlatego że nie kupiłam najnowszego smartfona a dzieciak musi mieć. Czy coś w ten deseń.
    Ale z drugiej strony – z racji zawodu mam sporo do czynienia z dziećmi w różnym wieku. I widzę że fajni rodzice mają fajne dzieci. Więc na razie mocno wierzę że wystarczy kochać, tłumaczyć, poświęcać czas i rozmawiać. I wierzę że będziemy potrafili to robić. Bo my jesteśmy fajni ( w mojej opinii 😉 więc dlaczego ma się nie udać? Wy też jesteście fajni, więc dlaczego ma się nie udać? 😉

Dodaj komentarz