Tresura.

Po raz kolejny usłyszałam od najbliższej rodziny, tym charakterystycznym tonem ha-ha-żartujemy-ha-ha-ale-ha-ha-[przekąs], że moje dziecko jest w y t r e s o w a n e.

Wchodząc na wciąż grząski, choć wydeptany przecież setkami buciorów i bucików grunt macierzyństwa, zdawałam sobie sprawę, że zawsze wszystko będę robić źle. Że zawsze ktoś (wszyscy) będą wiedzieć lepiej. Że przyjdzie mi zamieszkać pod jednym dachem z 3 miliardami Pań Dobra Rada. Westchnęłam i ruszyłam cierpieć za/jak miliony młodych matek. W życiu nie wpadłabym jednak na to, jak źle będzie (choć oczywiście nie otwarcie) odbierany fakt, że moje dziecko jest po prostu grzeczne.

Junior z charakteru jest spokojny, ostrożny, od najmłodszych miesięcy mocno skupiony. Tutaj nie ma ani naszej winy, ani naszej zasługi. My sami znowuż jesteśmy cierpliwi i leniwi jednocześnie – nie chce nam się i nigdy nie chciało za dzieckiem latać, pilnować każdego jego kroku, zastanawiać się, czy czegoś nieodpowiedniego sobie nie wkłada do oka, gdy tylko się odwrócimy, denerwować się, czy aby na pewno nie wyrwie się nam na ulicy… Od najmłodszych miesięcy też uczyliśmy go więc, równolegle z piciem z kubeczka i Innymi Ważnymi Umiejętnościami, czego mu nie wolno dotykać, gdzie nie wolno wchodzić bez mamy i taty, że miska psa jest psa, etc. Niby rudymenta, ale że jesteśmy konsekwentni i trafiło na podatny grunt, efekt jest taki, że nasze niespełna dwuletnie dziecko nie ściąga rzeczy ze stołu bez pytania, reaguje, kiedy go wołam, zostawia i odkłada, jeśli go proszę, żeby zostawił i odłożył, wie z grubsza, co mu wolno, a czego nie, i tego, czego mu nie wolno, przeważnie nie robi. My zaś nie musimy przed nim w panice chować ciastek (o tym jeszcze będzie osobny post), spinać się za każdym razem, kiedy jest w sklepie czy rwać włosów z głowy, „bo on mnie kompletnie nie słucha, Drogi Pamiętniczku”. Mamy więc w domu ideał i należałoby się spodziewać pochwał za włożony trud wychowawczy.

A figę.

O ile na początku byliśmy traktowani jako pewien zabawny ewenement, Nawiedzeni Młodzi Rodzice, nasz upór w stosunku do dziesięciomiesięcznego dziecka zaś kwitowano kpiną bądź w najlepszym razie przymrużeniem oka (bo wiecznie na wszystko było za wcześnie, bo on przecież nie rozumie, bo…), o tyle teraz przerażenie wszelkiej maści babć i cioć rośnie z każdą wizytą. Sądząc po minie i cicho-głośnych komentarzach w eter, zastanawiam się czasem, na jaką stawkę opiewają zakłady, kiedyż to też ten stłamszony przez okropnych tyranów biedak da nam wreszcie w kość. Bo „przecież on was nie może tak ciągle słuchać (SIC!)!”

Całe szczęście, ostatnio dziecko (i my) ma chwilę oddechu, bo przestali go podjudzać w jadowitej nadziei, że Młoda przejmie jego obowiązki i jeszcze nam pokaże

I żeby jeszcze ta rodzina z natury gloryfikowała nieskrępowanie, żeby zachęcała wszystkie dzieci sąsiadów do malowania po ścianach, żeby z pobłażliwym rozczuleniem patrzyła, jak inne pisklaki z wolnego chowu robią co im się żywnie podoba! Spisalibyśmy protokół rozbieżności i tyle. Ale mamy też w rodzinie dziecko, które nie słuchało i którego nie można było nazwać grzecznym. Jest starsze, więc to na nim w domowych pieleszach uczyliśmy się na cudzych błędach, jeszcze kiedy nie było na kim popełniać własnych. Czy było rozpieszczane za swoje, jakże ekspresywne, zachowanie? Zgadnijcie.

Wniosek jest jeden, zupełnie nieodkrywczy.

Nie dogodzisz.

TSM

P.S.: Dla pełnej jasności – nie stosujemy kar cielesnych, Junior nie klęczy na grochu, nie podnosimy głosu nawet. A Młodą też zamierzamy tresować. Od maleńkości.

 

10 uwag do wpisu “Tresura.

  1. Trafione w dziesiątkę. Nie mogę powiedzieć, że nasz jest ideałem, ale też jest ostrożny, a my leniwi, więc staramy się postępować tak jak Wy. Niestety jest też charakterny. Nie latamy za nim, nie pilnujemy czy się czasami nie obije, nie spadnie. Dlatego gul mi rośnie za każdym razem w momencie gdy ktoś obcy za nim leci w sytuacji gdy my nie reagujemy. Na szczęście z mężem jesteśmy w tym zgodni i równocześnie zwracamy ludziom uwagę, żeby zostawili go w spokoju i tak nie robili.

    • Oj, latanie obcych za dzieckiem na placu zabaw to śliski temat;) O tym, jak to wygląda z mojego punktu widzenia, też napiszę… Swoją drogą, nie wiedziałam, że aż tyle tematów mi się nazbierało przez dwa lata, aż dziw, że z moją wychowaczą wszechwiedzą nie założyłam bloga wcześniej;P

  2. Mój starszy też był (był, bo trochę mu już przechodzi) bardzo grzeczny. Jak mu się powiedziało „nie rusz”, to nie ruszał. Itd.
    A ludziska się dziwowali: „Macie takie grzeczne, pogodne, radosne dziecko a tak surowo je traktujecie”.
    Surowo, bo mówiliśmy „nie rusz”, kiedy nie chcielismy, zeby ruszał. Itd.
    Jakoś nikt nie widział sprzeczności. Bo gdybyśmy naprawdę byli tacy surowi, czy mielibyśmy takie pogodne i radosne dziecko?

    • Dziś, po drugim dniu w przedszkolu (dajemy małego na godzinę tylko, żeby się z dziećmi pobawił), panie meldują:
      „Świetnie sobie radzi, bawi się, dużo mówi, komunikatywny nad wyraz jak na dwulatka… I jest taki… GRZECZNIUTKI [przedłużone, pytająco-wątpiące spojrzenie z niedowierzaniem i podejrzeniem przywiązywania po biciu kablem do kaloryfera]…
      NOŻ DŻIZAS. ;>

  3. Pingback: Dziecko jest jak pies, czyli Statement II. | Taka Sobie Matka

  4. Pingback: Odwaga. | Taka Sobie Matka

  5. Pingback: Takie Sobie Święto. | Taka Sobie Matka

Dodaj komentarz