Dzień Bardzo Ciemnej Nocy.

Mój stosunek do kościoła katolickiego ma status to skomplikowane. Nie uczęszczam. Na religię nie chodzę od liceum. Mam niechrzczone dzieci i męża, któremu nie przysięgałam. Raz w roku nie spowiadam się i w czasie wielkiejnocy komunii świętej nie przyjmuję już wieki całe. W czasie mszy czekam tylko na panie, nie jestem godna – nie jestem godna, ale moja dusza jest zdrowa, bo mówi do mnie od lat. Wierzę tak głęboko, że nawet o tym nie myślę.

W domu miałam jak większość znajomych: musiałam chodzić ten kilometr pod górkę co tydzień do komunii, potem co tydzień do komunii brata, potem jeszcze gdzieś w okolicach bierzmowania (Anastazja, co za pretensjonalność, ale warto było – już wtedy uwielbiam nadawać światu imiona). Brat bierzmować się nie chciał. Całą rodziną zawsze spóźnialiśmy się na sumę w Boże Narodzenie i w Pierwsze Święto, w drugie szła tylko matka.

Łatwo ją zlekceważyć, Wielką Matkę w sensie. W tej lewarskiej bylejakości jej, w tym bezsensownym szumie, który generuje, można ją przeoczyć. Zresztą sama chyba nie jest do końca świadoma, jak bardzo  w i e.

Odkąd pamiętam, znikała chyłkiem, wieczorem, wychodziła niby to do piwnicy po kartofle czy jajka do sernika. Przyłapana (rzadko), nadymała się, a co, nie wolno mi?!, tego, i demonstracyjnie trzaskała drzwiami. Pojawiała się zwykle po niecałej godzinie. Zapytana, odpowiadała, że w Wielki Piątek po prostu trzeba iść na chwilę do kościoła i wracała do smarowania nijak postnej kolacyjnej kromki.

Jestem córką mojej matki. Mój stosunek do kościoła katolickiego ma status to skomplikowane, nie chrzczę dzieci i nie do końca ma dla mnie znaczenie, czy ten, co go powiesili, naprawdę zmartwychwstał. Mimo tego w Wielki Piątek z zasady nie chodzę na imprezy, najczęściej w ogóle nie wychodzę z domu. Po prostu.

Bawią mnie nawracające dyskusje o wyższości Światowida nad Krzyżem i o tym, że całe to chrześcijaństwo pogańskie do szpiku i że w ogóle w ogóle i co ty na to i przecież przesilenie i foch. Nie umiem się przejąć. Gdy Pierwszy pyta mnie – a pyta często – kiedy umrze, gdy stara się umiejscowić sobie własny koniec (obecnie gdzieś między 52 a 99 lat), oswoić go, kiedy pyta, co będzie później i wymyśla różne scenariusze, które akceptuję chętnie i w całości jako równie zgodne z moją niewiedzą, jest mi totalnie obojętne, czy arcypatriarchowie złodziejskiej instytucji Wielki Piątek wymyślili od zera czy odziedziczyli po kimś, nie wiedzieć czemu z założenia mniej złodziejskim. I nie chodzi wcale o nadzieję o zmartwychwstanie, o jakiś koelowski przekaz, że tylko po grudzie i że z mroku w światło, etcetera.

Lubię Wielki Piątek, bo jest jedynym w roku Dniem na Pełną Rozpacz. Na bez-nadzieję. Na zatratę. Jest w całości czarny, milczący, niczego dalej nie zapowiada. Jest odpoczynkiem, pełną śmiercią, ciszą. Jego potęga polega na tym, że wcale nie przewiduje wiosny.

Warto nim sobie napełnić kieszenie. Znajdować jego ziarna przez cały rok, pluć nim od czasu do czasu na rogach i krawężnikach jak słonecznikiem. Nie po to, żeby sobie coś uświadamiać, żeby doceniać – to wierutna bzdura, że do doceniania koniecznie potrzebne jest cierpienie. Warto po prostu dlatego, że jest. Też.

Pamiętaj, aby dzień święty święcić.

TSM

14 uwag do wpisu “Dzień Bardzo Ciemnej Nocy.

  1. Ciężki orzech do zgryzienia, pewnie pyta z przejęciem i boruje dziurę w brzuchu, więc gdyby powiedzieć, że zabawa może trwać w nieskończoność…może ta nieskończoność też stanie się bolączką. To wielkie wyzwania dla Wielkich ludzi! 🙂 Jesteś szczęściarą, mimo wszystko.

  2. A propos szerzenia, zostaję kolekcjonerem ludzi, chwil, przemyśleń, wspomnień, dźwięków, obrazów i słów. Doszłam do wniosku, że muszę Cię rozprzestrzeniać. Już założyłam niebezpieczny folder. Będziesz jak wirus, który nie tyle zabija, co z tropu zbija.

  3. Idę ulicą. Zazwyczaj jeżdżę. Nie chadzam, nie bywam, nie uczęszczam, więc to sytuacja trochę szczególna – że idę. Kilka godzin padał deszcz, teraz też siąpi, spływające błyszczącym szkłem połacie wody zmyły pozimowy brud. Patrzę pod nogi. Dziwnie. Wymoczony granit pokryty jest, jak okiem sięgnąć, białymi, regularnymi kropkami. Ki diabeł? Gołębie gówno toto nie jest, bo by rozmiękło, struktura kamienia też nie, bo wypukłe i podeszwy cichobiegów jakby się po tym ślizgały. Największe zagęszczenie przy koszach na śmieci i wejściach do knajp, czy sklepów. W końcu olśnienie: guma do żucia. Setki, tysiące kulek zużytego i wyplutego beztrosko pod nogi, anioła stróża właściwego pecha w ustach i świeżego oddechu. Łał. Paralela z wielkopostnymi rekolekcjami pewnie żadna, ale tak mi się jakoś skojarzyło z pluciem pestkami bólu. Guma chyba nie boli. Może jest zamiast i dlatego można właśnie tak. Wesołych świąt, TSM!

Dodaj komentarz