Tak, chcę, żeby moim dzieciom żyło się łatwo.

Publikując wpis o potencjalnym homoseksualizmie Juniora, spodziewałam się, hm, odzewu. Jakiegoś. Nie spodziewałam się natomiast, że ci w gardle, Drogi Czytelniku, stanie to zdanie, że się o to zdanie będziesz potykać:

Ja chcę, żeby moim dzieciom żyło się łatwo, najłatwiej.

Wątpliwości wielu ubrał w słowa BlogOjciec. Rozumiem jego punkt widzenia, wiem, przed jaką częścią ich samych chce uchronić dzieci, nie chcę rozstrzygać teraz, czy w ogóle da się nakłonić do pójścia pod prąd kogoś, komu z prądem lepiej. Dzisiejszy post nie jest polemiką z jego optyką, jest raczej rozwinięciem tamtej myśli.

Zastanawiam się, w którym momencie życia wpaja się nam upodobanie do tego przeraźliwego masochizmu. Nie wiem, skąd zabobonny, automatyczny strach przed – uwaga uwaga! – czyimś konformizmem. Nie wierzę, że ktoś rzeczywiście pragnąłby, żeby jego dziecku było ciężko w życiu, żeby musiało pogrążać się w rozpaczy, walczyć o chleb powszedni, wydzierać rzeczywistości nieliczne chwile ulotnego uśmiechu (bo przecież nie uciechy), „czołgać się, aby osiągać swoje następne cele”. Najwyraźniej po prostu nie zdawałam sobie sprawy, jak wielu ludzi chciałoby mieć w domu własnego, jak to trafnie wyraziła jedna z komentatorek, „Korczaka/ Kukuczkę/ Mandelę/ Ochojską”.

W pierwszym poście na tym blogu pisałam, że nie trzeba przechodzić przez niczyje cierpienie, żeby stać się lepszym człowiekiem. Podtrzymuję to. Świat jest przebogaty, można go czerpać garściami, doświadczać miliona rzeczy – czemu z zasady wartościowsze niż to, co piękne, dobre, spokojne ma być to, co wyszarpane? Nie wiem, skąd to przekonanie, że jak się komuś noga nie powinie, to nie nauczy się chodzić. Skąd to romantyczne przeświadczenie, że charakter wykuwa się tylko w bólu, że szlachetniej jest, gdy cię życie raz czasem pochamra.

Wiesz, co jest, jak cię życie pochamra? Blizny są. Tyle. Na mnie rany się goją jak na psie, ale czy to mi daje prawo do sprawdzania, jak goją się na moich młodych? Moje pierwsze, wyczekane dziecko ni z tego ni z owego urodziło się z jedną nóżką bardziej. W ciągu tygodnia musiałam przestawić się z rozważania, w jakiej dziedzinie dostanie nobla, na zastanawianie się, czy kiedykolwiek usiądzie. Czy to doświadczenie mnie – kocham to słowo – ubogaciło? Ależ szalenie. Czy byłabym gorszym człowiekiem, matką, tym, kim jestem, gdyby wszystko poszło gładko? Oczywiście, Drogi Pamiętniczku.

Dlaczego kiedy w realnym życiu nie ominiesz napotkanego na chodniku szkła (a zgadzam się, nawet na najstaranniej wytyczonej niemieckiej ścieżce leży od czasu do czasu rozbita butelka) i w nie wleziesz, to jesteś fajtłapą, za to na Drodze Bytu dostajesz plus pięć do fantastyczności? Okej, czasem przeszkoda nie tyle utrudnia przejście, ile je tarasuje – wtedy faktycznie lepiej się z nią zmierzyć, niż cofać się nie wiadomo jak daleko. Tylko trzeba mieć świadomość, że zwykle nie ma w tym nic pięknego, że po rozwaleniu takiego kamienia jest się nie tylko zmęczonym, podrapanym i brudnym, ale także, że zanim pył opadnie, bardzo trudno się chodzi.

Mam ograniczony wpływ na to, jakie życie wybiorą moje dzieci. Jedyne, co mogę, to mieć pobożne życzenia – i jedno z nich brzmi: panie boże, na ile się tylko będzie dało, daj moim dzieciom łatwe życie. Żeby zamiast trwonić energię, spryt, wrodzone i nabyte umiejętności, uśmiechy od fortuny i owoce pracy na przetrwanie, mogły po prostu bez przeszkód – miało tu być „rozkwitać”, ale w końcu mówimy o moich dzieciach, a ja jestem raczej pokrzywą niż różą – plenić się.

TSM

*zdjęcie: boskiateista.pl

8 uwag do wpisu “Tak, chcę, żeby moim dzieciom żyło się łatwo.

  1. To wszystko pięknie brzmi. Niestety tylko w teorii. Bo łatwe życie, oznacza brak rozwoju. Ktoś kto ma łatwe życie, nie będzie „rozkwitał”, jak to opisałaś. On rano nawet nie będzie miał ochoty wstać z łóżka. Bo po co miałby to robić? Skoro wszystko już ma? Po co stawiać sobie wyzwania? Po co się rozwijać? Do rozwoju, potrzebne są ambicje. A one pojawiają się wtedy, gdy chcemy więcej. Gdy czegoś nam brakuje. Gdy mamy potrzeby, przekraczające nasz stan posiadania. Gdy musimy podejmować jakieś wyzwania. Gdy nagle to, co dostępne i to, co łatwe, nie jest wystarczające. Ambicje pojawiają się wtedy, gdy wyrywamy się z naszej strefy komfortu. To tam dzieje się prawdziwa magia. Osoba, której jest łatwo, nigdy z tej strefy nie wyjdzie. Nigdy nie będzie miała takiej potrzeby. Może i będzie miała łatwe życie, ale nigdy nie będzie niczym innym niż konsumentem. Odbiorcą. Jej życie nigdy nie nabierze wartości i nikt nigdy, nie będzie jej nic zawdzięczał.

    Zbyt wiele bogatych osób, próbowało swoim dzieciom uchylić nieba, podczas gdy te ostatnie zatracały się w alkoholu i narkotykach, żebym mógł wierzyć w łatwe życie dla swoich dzieci.

    „Najwyraźniej po prostu nie zdawałam sobie sprawy, jak wielu ludzi chciałoby mieć w domu własnego, jak to trafnie wyraziła jedna z komentatorek, „Korczaka/ Kukuczkę/ Mandelę/ Ochojską”.”
    A ja najwyraźniej nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele osób chciałoby mieć w domu kolejnego, szarego i przeciętnego Kowalskiego, który będzie musiał walczyć, żeby związać koniec z końcem.

    • Zastanawiam się, czy my się faktycznie tak bardzo nie zgadzamy, czy tylko wyostrzamy stanowiska i niuanse się uwypuklają… Serio myślisz, że chcę mieć bierne, rozlazłe i nijakie dzieci? No to wprost: nie, nie chcę. Tylko uważam, że moje chcenie niewiele zmieni. Pozostając przy metaforze botanicznej: moim zadaniem jest zapewnić temu ziarenku człowieka jak najlepsze warunki do rozwoju, wyczuć jego potrzeby, bo niektóre wymagają intensywnego przycinania, a inne więdną od przenawożenia, etc. Ale nie zrobię z niezapominajki baobabu, choćbym nie wiem jak się starała.
      Wszystko co piszesz ładnie brzmi. Niestety tylko w teorii. Znam wielu ludzi, których życie kopie w dupę, Myślisz, że od tego kopania szybciej idą do przodu? że po pracy wymyślają w domu lek na raka? Nie, nie mają na to ani czasu, ani siły. Bo właśnie muszą wiązać koniec z końcem.
      Myślę, że wychodzimy z dwóch przeciwstawnych założeń: w twoim świecie życie wybija z utartych kolein, rzuca wyzwania, stawia nowe cele. W moim, to ja stawiam sobie cele i rzucam wyzwania, a życie może mi ewentualnie albo pomagać, albo przeszkadzać.
      A co do Korczaka, wiedziałam, że ktoś się przyczepi;P Mam radę. Chcesz mieć koniecznie Mandelę w domu (i tu Ty jest szersze, nie: Ty, Blogu Ojcze, tylko: Ty, Czytelniku)? Zostań nim sam. Bądź bohaterem. Dawaj przykład. Bo biedne są takie dzieci niespełnionych Ochojskich, co za dwójkę muszą potem,chcą czy nie chcą, nadrabiać.

      • chyba wiem o co chodzi.
        Tam gdzie żyje sie ciężko, tam ludzie sa lepsi, bardziej skorzy do pomocy. Bo „dzis pomoge tobie, jutro ktoś mi”.
        Jak to jest w górach, gdzie ponoć w kolebach zostawia się żelazne porcje – zapałki, jedzenie, sól, itp.
        Jak to ponoć na Syberii jest, że gdy się na drodze rozkraczy samochód, to każdy cie poratuje – pomoże naprawić, podwiezie, itp., bo jak przyjdzie noc to zamarzniesz – w przeciwieństwie do krajów zachodnich, gdzie każdy się spieszy, więc jak sobie stoisz na poboczu z samochodem, to wezwij pomoc drogową.

        Coś w tym jest. Ale jest jedno ale. W trudnych miejscach, sytuacjach, okolicznościach, sukcesem jest przeżycie. rzadko udaje się osiągnąć coś więcej.

        No i nie zawsze się to sprawdza. W takiej Afryce na ten przykład, to też mają trudne życie, a sądzę, że prędzej spotkasz bandę z kałachami, niż kogos chętnego do pomocy…

  2. Jak zwykle w każdej dyskusji pojawiają się skrajności. Tylko dwie strony medalu. Albo dziecko będzie miało wszystko zapewnione z góry przez wyrodną matkę i będzie w najlepszym razie leżeć przed telewizorem w marazmie, albo będzie wykuwać charakter i cnoty wszelakie w ogniu walki. A mi się wydaje, że rozumiem co masz TS Matko na myśli. Ja też chcę, żeby mojej córce było w życiu łatwo. Dobrze. Z górki. Codziennie patrzę, jaka jest naiwna jeszcze i ufna i drżę na myśl, że kiedyś będzie ten pierwszy upadek. Że jeszcze przed nią pierwsze rozczarowanie, problem, smutek. Że jeszcze wyciągnie rączkę z uśmiechem, jak zwykle, a tu ją ktoś w piaskownicy palnie w tę rączkę łopatką złośliwie. Chcę, żeby jej było dobrze. Żeby wszelkie wyzwania stawiała sobie ( w miarę możliwości) sama, z wewnętrznej potrzeby, a nie żeby musiała brać się za bary z życiem.

  3. Nie zgadzam się, że to, czy człowiek stawia sobie w życiu wyzwania zależy od tego, czy ma, czy nie ma. Jeden ma, i się stoczy, bo ma wszystko, drugi nie ma i się stoczy, bo nie ma nic. Albo odwrotnie: Ten, który ma rozkwitnąć i zadziwić świat, zrobi to, niezależnie, czy będzie miał warunki ułatwione, czy utrudnione. Owszem, z lepszym startem pójdzie łatwiej, szybciej, prościej, ale może dzięki temu również dalej?

  4. Nie zliczę, ile razy w życiu usłyszałam w formie zarzutu: „Ty byś chciała, żeby w życiu wszystko było przyjemne!”. Na litość, co w tym złego? Że chciałabym mieć fajny związek, ładne mieszkanie, że chciałabym, żeby moje koty nie pracowały, a praca była fajna i przynosiła kasę? Nie uważam, że przyjemne rzeczy sprawiają, że mi się nie chce. Chce mi się bardziej, bo mam siłę, energię i motywację. Dzięki temu, że przyjemnie mi się pracowało, zrobiłam imprezę na kilkanaście tysięcy ludzi. Była to ciężka i wyczerpująca robota – ale fajna. Jakby nie była fajna, to bym się za nią nie wzięła, bo miałam taki wybór. W swojej chorobie szukam plusów, ale nie dlatego, że tak fajnie jest być chorym i doświadczonym przez los, i przez dwa lata mieć więcej dni przepłakanych z bólu niż przeżytych normalnie, tylko dlatego, żeby nie ocipieć, że moje życie zmieniło się na zawsze i nie mam w tym temacie nic do powiedzenia. Nie uważam, żebym była lepszym człowiekiem niż trzy – cztery lata temu. Bardziej doświadczonym – ok. Może w jakimś zakresie mądrzejszym, bo siłą rzeczy musiałam się dokształcać. Ale dwa lata to kupa czasu! Widzę, ile osiągnęłam chora i wiem, jak dużo bym mogła, gdybym nie biegała po lekarzach, nie spędzała tygodni w łóżku, nie zastanawiała się nad tym, czy dożyję kolejnych urodzin. Z jednej strony jestem silniejsza, bo mniej się przejmuję pierdołami, ale z drugiej – łatwiej mnie wyprowadzić z równowagi, bo pojawiły się nowe czułe punkty. Życie z poważnymi problemami jest inne. Ani lepsze, ani gorsze. Wkurza mnie to masochistyczne podejście, że trzeba się nacierpieć, żeby zrozumieć, żeby docenić. Cierpienie jak mało co przeszkadza w docenianiu. I mam szczerą nadzieję, że tak, w moim życiu będzie łatwo. Podobnie jak w życiu moich przyjaciół, moich rodziców, mojego faceta, moich przyszłych dzieci. Przeraża mnie, jak wiele osób jest zdziwionych, kiedy to deklaruję.

    • Aaaaaaaa, polejcie tej pani, ja nie mogę, bo karmię! Noż właśnie! Ileż razy ja plułam tym „NA LITOŚĆ!”! Ileż razy to „na litość!” mi w gardle stawało, bo jak ci pięćdziesiąta osoba mówi, to może się połóż jednak…

      Łatwego życia życzę i zapraszam do zostania na blogu, you’ve made my evening dzisiaj;)

  5. Oj tak, i ja się muszę z Tobą, TS Matko zgodzić. Myślę jeszcze, że doświadczeni wiedzą, że to co się stało było po nic i że co cię nie zabije to cię wcale nie wzmocni i że wcale nie uważasz że każdy dostaje ile może unieść… wiesz dobrze, że nie jesteś lepszy z tym garbem a tylko uczysz się go dźwigać. Niech moja córka ma ten plecak malutki, ja jej opowiem o swoim. Wystarczy.

Dodaj komentarz